Już na samym początku przygody, zanim jeszcze opuściliśmy granice Polski, skorzystaliśmy z wyciągarki, aby pomóc i wyciągnąć małego Peugeota, który wpadł w poślizg i wjechał w pole kukurydzy. Ten nieoczekiwany incydent tylko rozbudził naszą ciekawość co do tego, co jeszcze czeka nas w dalszej drodze.
Pierwszy nocleg zaplanowaliśmy niedaleko granicy węgiersko-serbskiej, gdzie udało nam się odpocząć po emocjonującym dniu. Kolejny dzień przeznaczyliśmy na przemierzenie Serbii. Niestety, nasz samochód dwa razy stracił moc na autostradzie, co budziło w nas niepokój. Na szczęście następnego dnia w Sofii odwiedziliśmy serwis, gdzie sprawdzili błędy na komputerze i przeczyścili kilka ważnych czujników, po czym ruszyliśmy dalej w stronę Turcji.
Przejazd przez Bułgarię przebiegł bez większych problemów, aż dotarliśmy do granicy tureckiej. Stamtąd piękną, czteropasmową autostradą zmierzaliśmy w kierunku gór Antytaurus, gdzie mieliśmy spotkać się z resztą naszej ekipy. Już w górach droga zaczęła się komplikować – przez omyłkę zjechaliśmy na punkt widokowy, co zmusiło nas do pokonania dodatkowych 30 km w nocy, w trudnych warunkach górskich.
Niestety, nasz samochód ponownie odmówił posłuszeństwa na podjeździe asfaltem. Zatrzymaliśmy się w miejscu bez zasięgu i kontaktu radiowego, co w środku nocy, w górach, było szczególnie stresujące. Po około dwóch godzinach przyszła nam jednak z pomocą reszta ekipy, która pomogła nam dotrzeć do obozowiska.
Następnego dnia, po noclegu na wysokości powyżej 2000 m n.p.m., wyruszyliśmy wyżej, osiągając 3300 m n.p.m. Widoki były zapierające dech w piersiach – góry Antytaurus ukazały nam swoje majestatyczne piękno. Przygoda nabierała coraz bardziej epickiego charakteru, mimo problemów z samochodem, który regularnie się przegrzewał.
Mimo kolejnych prób naprawy na dziko, problemy z samochodem nie ustępowały. W końcu podjęliśmy decyzję o wyjeździe do najbliższego serwisu Hyundaia. Jednak przed nami znajdowało się pasmo górskie i 30 km podjazdu asfaltem, który pokonaliśmy w trzy godziny. Niestety, samochód dotarł do serwisu na holu.
W serwisie okazało się, że awarii uległa pompa wody, która musiała zostać wymieniona. Niestety, część była dostępna dopiero 1000 km dalej, co oznaczało kilka dni oczekiwania. W poniedziałek wieczorem samochód został naprawiony, lecz już po 80 km znów stracił moc na podjeździe, co zmusiło nas do powrotu do serwisu. Kolejna diagnoza była poważniejsza – uszkodzona uszczelka pod głowicą, a naprawa miała potrwać tydzień.
Czas nas gonił, więc po długim namyśle kupiliśmy bilety powrotne do Polski. Zostawiliśmy samochód w serwisie i wyruszyliśmy samolotem do Ankary, gdzie spędziliśmy dwa dni, a następnie wróciliśmy do Krakowa.
Teraz ekipa w Polsce zbiera się, aby miesiąc później wrócić po samochód. Czy uda się bezproblemowo dotrzeć do kraju? Trzymajcie kciuki! Nasza turecka przygoda jeszcze się nie skończyła, a jej finał wciąż pozostaje nieznany.